Szczęka która wypadła z balkonu została szczęśliwie znaleziona (co z tego – wypadała jeszcze kilka razy) 😀 Kolejne dni to totalny relaks: leżymy przy basenie, w basenie, na hotelowej plaży, na plaży Thong Nai Pan Noi. Zwiedzamy tereny hotelowe – dbałość o szczegóły w każdym miejscu w hotelu jest niesamowita – każdy budynek jest drewniany, stoją piękne figurki, rosną storczyki i frangipani.

basen ze sztucznym wodospadem

obsługa uderza w gong w momencie przybycia nowych gości – to znak dla pracowników recepcji

biblioteczka 😉
W hotelu nie ma tłumów, towarzystwo jest międzynarodowe, jesteśmy jedynymi gośćmi z Polski.

„słoniowe” prysznice 😀

takimi samochodzikami goście są podwożeni
Jeśli liczyliście na jakieś zwroty akcji no to niestety rozczaruję Was – najbliższe 3 dni to totalny relaks. 🙂 Na jedzonko chodzimy do małej wioski położonej na końcu plaży Thong Nai Pan Noi po prawej stronie. Znajdziemy tam knajpki, masaże, biura z wycieczkami, sklepy, można wynająć skuter lub samochód, załatwić taxi, oddać ciuchy do prania – jest wszystko czego potrzeba.
Poprzedniego wieczoru byliśmy w jednej z knajpek na kolacji – niestety wybór okazał się strzałem w kolano, jedzenie bardzo robione pod turystów, niezbyt doprawione – jakieś takie nijakie (lepsze tajskie jadłem w Polsce). Przed wyjazdem do Taj na stronie tripadvisor znalazłem mnóstwo bardzo pozytywnych opinii o knajpce „Again and again”. Idziemy sprawdzić czy jedzenie faktycznie jest tak rewelacyjne.

właścicielka gotuje nasze jedzonko

a jej córka odrabia lekcje

Tom Kha Galangal Root Soup with Veg and Chicken

Pad Thai
Jedzenie jest pyszne, świeżo przyrządzone przez bardzo sympatyczną właścicielkę – pani Bud (tak ma na imię) nie ma pracowników, sama gotuje dla gości i podaje do stolika zamówione potrawy. Jeśli jest większy ruch w interesie to pomaga jej córka która zbiera zamówienia, przyrządza napoje i podaje do stolików. Przez cały pobyt na Koh Phanghan wrócimy do „Again and again” (nazwa zobowiązuje!!) jeszcze wiele razy.
Zwiedzamy teren hotelu – znajdujemy drugi budynek z pokojami blisko pięknego stawu i siłowni.

Chang z takim widokiem smakuje jeszcze lepiej ! 😀

koteł pomaga wybrać potrawy 😉
Wieczorem wracamy do „naszej” ulubionej knajpki – tak po kilku dniach będziemy o niej myśleć 🙂
Ostatnie fotki robione tosterem – dlatego takie ciemne, wybaczcie. 😀
Bud wkłada serducho w gotowanie, niestety jesteśmy świadkami dość przykrej sytuacji – pełen stolik buców z USA a jeden z nich ma pretensje, że nie dostał ryżu, Bud tłumaczy, że ryż jest osobno a on zwyczajnie ryżu nie zamówił – potem cały stolik rzuca niewybredne komentarze… w końcu wychodzą, jeszcze bardzo dokładnie sprawdzają rachunek 15 razy wielce niezadowoleni a wszystkie talerze wyczyszczone z jedzenia. Bud przez tą sytuację wygląda jakby zaraz miała się popłakać, jest strasznie smutna i przybita. Rozmawiamy z nią, tłumaczymy, żeby się nimi nie przejmowała, że świetnie gotuje, opowiadamy o samych pozytywnych opiniach na tripadvisor na temat jej kuchni. Uśmiecha się i dziękuje, mówi że ludziom zazwyczaj smakuje jedzienie które przyrządza – tłumaczy, że robi to z pasją i z sercem a raz na 100 klientów trafi się taki stolik. Mówi też że chceli „spicy mexican”… 😀 Czujecie to? co za buce 😉 „Spicy mexican” na tajskiej wyspie…
Jeśli post się podobał koniecznie kliknij „lubię to!” na fejsbookowym fanpage bloga na oraz obserwuj mnie na instagramie -klik po prawej stronie ———>>>>
Najnowsze komentarze